Wysoki kontrast
Wielkość tekstu
Dostępność
  • Dostępność
    • Wysoki kontrast
    • Wielkość tekstu
    • Dostępność

Woda cenniejsza niż ropa

Publikacje

Autor: dr Szymon Sikorski[1]

Woda – u wielu ludzi słowo to nie wzbudza żadnych konotacji emocjonalnych – co wskazuje na to, że nadal traktowana jest jako dobro oczywiste i powszechnie dostępne. Jednak aktualne tendencje wskazują, że u coraz większej części społeczeństwa pojawia się natrętna refleksja, której źródłem są systematycznie rosnące ceny wody i ścieków. Ważną grupę społeczną żywotnie i bezpośrednio zainteresowaną wodą stanowią rolnicy, dla których ilość i rozkład opadów stanowią jedne z najistotniejszych czynników determinujących opłacalność produkcji. Poruszony tutaj problem dostępności wody na cele bytowe i produkcyjne ma wymiar globalny. Gdy jednak uświadomimy sobie fakt, że cena żywności zaczyna stanowić coraz większą część rodzinnych budżetów wielu grup społecznych, to rychło okaże się, każdy problem z dostępem do wody i jej racjonalnym wykorzystaniem w równym stopniu dotyka każdego z nas. W tym kontekście bieżące wydarzenia na Ukrainie mogą w przyszłym roku pogłębić presję cenową na żywność  oraz, co jeszcze bardziej tragiczne, spowodować kłopoty zaopatrzeniowe w Północnej Afryce[2] silnie uzależnionej od ukraińskich dostaw zboża i innych płodów rolnych[3]. Niektórzy analitycy przewidują, że niedobór żywności może dotknąć dodatkowe 400 mln ludzi. Wniosek ten wywodzony jest z dotychczasowej szacunkowej wielkości eksportu naszego wschodniego sąsiada[4].

Zapewnienie dostępu do wody stanowi jedno z zadań samorządu terytorialnego, zatem nie należy się zatem dziwić, że w trakcie VII Europejskiego Kongresu Samorządów temat ten był przedmiotem ożywionej dyskusji w panelu „Woda złotem XXI wieku”[5].Zasadnym wydaje się podkreślenie, że dyskusja ta stanowiła kontynuację tematyki panelu: „Powódź? Susza? Retencja! Woda ropą XXI wieku?”, zainicjowanej w trakcie Forum Ekonomicznego w Karpaczu w 2019 r. Aby właściwie ocenić skalę problemu związanego z wodą proponuję przejście od skali globalnej do lokalnej i poruszenie obszarów skupiających się wokół 3 zagadnień:

  1. gdzie jesteśmy? Ekstremalne susze i opady,
  2. ścieki,
  3. rolnictwo. Nawadnianie i marnotrawstwo żywności.

Oczywiście nie sposób precyzyjnie wyodrębnić poszczególne obszary, ale przyjęcie takiego podziału ułatwi Czytelnikowi samodzielne wyciągnięcie wniosków, do czego jak zawsze zachęcam.

Gdzie jesteśmy? Ekstremalne susze i opady

Z opisów historycznych wiemy, że dostęp do wody i do morza był przyczyną wielu wojen. Już na kartach Starego Testamentu odnajdujemy wzmianki o działaniach faraona, a także Józefa – którego bracia sprzedali w niewolę – a który przyczynił się do rozwoju państwa egipskiego m.in. dzięki racjonalnym działaniom agrotechnicznym[6]. Mezopotamia, czyli międzyrzecze, zawdzięczała swe istnienie Tygrysowi i Eufratowi i cały czas toczyła walki z sąsiadami o dostęp do zasobów tych wielkich rzek. Średniowiecze to m.in. spór Polski z Zakonem Krzyżackim o dostęp do Gdańska i Bałtyku. Konflikty palestyńsko-izraelskie w XX wieku, za sprawą tzw. osiedli osadników izraelskich, toczyły się m.in. o wodę, powodując, że Palestyńczycy dosłownie liczą każdy metr sześcienny wody i utracili, m.in. w wiosce Al-Ouya, możliwość produkcji cytrusów[7]. Przełom XX i XXI wieku rozpoczął się tzw. Wojną wodną, czyli protestami, które miały miejsce w Boliwii, między styczniem a kwietniem 2000 roku. Ich przyczyną był wzrost cen wody o 200%[8], co doprowadziło do zamieszek ulicznych i finalnie unieważnienia kontraktu z firmą Bechtel będącej w konsorcjum Aguas del Tunari. Należy dla porządku zaznaczyć, że obecnie w Polsce trwa ożywiona dyskusja nad prywatyzacją wodociągów w kilku aglomeracjach. Chęć zakupu polskiej infrastruktury wyraziło izraelskie konsorcjum Tahal[9] wskazując na korzyści dla samorządów i nieuchronność tego typu działań – o czym informował portal „money.pl”. W tym miejscu można też przywołać spór polsko-czeski o kopalnię Turów i jej wpływ na wody gruntowe oraz inne uciążliwości bytowe[10]. Nawet ta pobieżna kwerenda pokazuje jak trudno jednoznacznie określić w jakiej mierze działania prowadzące do komercjalizacji zasobów wody stanowią realizację znanej w ekonomii teorii Adama Smitha, którą ujął w słowach: „woda, która ma zasadnicze znaczenie dla naszego życia, uważana jest za dobro bez ekonomicznej wartości”[11], i mają doprowadzić do uczynienia z wody towaru, na którym na skutek konieczności do życia można zarabiać krocie. Według danych Banku Światowego rynek wody szacowny jest na bilion dolarów rocznie[12]. W Polsce natomiast, jak prognozował w 2019 r. „portalspożywczy.pl”,do 2020 r. „wartość sprzedaży detalicznej wód butelkowanych może przekroczyć 6 mld zł”[13]. Tymczasem nadal obowiązuje przyjęta w lipcu 2010 r. przez ONZ rezolucja „w której uznało prawo do bezpiecznej i czystej wody pitnej oraz urządzeń sanitarnych za prawo człowieka niezbędne do pełnego korzystania z życia i wszystkich praw człowieka”[14]. Podążając w tym duchu „w rezolucji Parlamentu Europejskiego z dnia 8 września 2015 r. w sprawie dalszych działań w następstwie europejskiej inicjatywy obywatelskiej „Right2Water” (2014/2239(INI)) stwierdzono, że dostęp do wody stanowi podstawowe prawo człowieka i jest niezbędny do życia[15]”. Zauważono w niej także, że zmiany klimatu, powiązane z degradacją środowiska i zmniejszaniem się zasobów wody będą powodowały groźne dla ludzkości niedobory wody. Faktycznie, współcześnie największym zagrożeniem dla populacji nie są już wyłącznie wojny, czy epidemie, lecz niedobory żywności powodowane przez zmiany klimatu. Powołując się na analizy Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, należy zauważyć, że zmiany te wpływają na światową gospodarkę. Ze względu na globalną skalę zjawiska, to bodaj najtrudniejsze z wyzwań, przed jakimi stoi obecnie nauka i polityka społeczna. Departament Handlu USA szacuje, że 12% globalnego PKB jest bezpośrednio wrażliwe na zmiany pogody o charakterze niekatastrofalnym. Odpowiedzią na te dane są propozycje firm ubezpieczeniowych – czyli „polisy na pogodę”[16], lecz nawet najwyższe odszkodowania nie są w stanie nakarmić ludzi – to nie jest trywialne, lecz jest  to realne wyzwanie. Spójrzmy wpierw na skalę deficytu wody. Według danych zebranych przez portal „worldmeters.info” na dzień 6 maja 2022 r., na Ziemi żyje 782.525.235 osób bez dostępu do bezpiecznej wody pitnej, co daje 9,848% populacji, czyli można powiedzieć, że co 10 osoba nie ma dostępu do wody pitnej[17]. Inne dane przytaczane przez portal „obserwator finansowy.pl” wskazują, że: „według raportu ONZ 2,2 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do wody pitej, a 55% populacji naszego globu żyje w nieodpowiednich warunkach sanitarnych”[18].Nawet z tej pobieżnej kwerendy wynika, że skala problemu jest ogromna i nie dotyczy wyłącznie Afryki, czy krajów Zatoki Perskiej. Gdy obszar naszych analiz ograniczymy do Unii Europejskiej, rychło okaże się, że: „zgodnie z danymi Banku Światowego przez ostatnie 55 lat w całej UE odnawialne zasoby wody przypadające na mieszkańca zmniejszyły się o 17 procent”[19]. Choć jest to po części związane ze wzrostem liczby ludności w Europie zamieszkującej zwarte aglomeracje oraz niefrasobliwością w podejściu do wykorzystania jej zasobów, to należy pamiętać, że „sezonowe i całoroczne niedobory wody w niektórych regionach Unii stają się coraz bardziej dotkliwe ze względu na presję wynikającą z działalności gospodarczej oraz zmianę klimatu”[20]. Problem suszy dotyczy nawet Skandynawii, która kojarzy się z dużymi zasobami wody. Jednak dla porządku należy zaznaczyć, że to Brazylia i Rosja są najzasobniejszymi w wodę krajami świata. W Rosji „zasoby odnawialnej wody wynoszą około 4300 km3 (druga po Brazylii największa część ogólnych światowych zasobów słodkiej wody) jest to równoważność 29000 m3 wody na osobę w kraju”[21]. Przy minimalnej koniecznej do życia na poziomie 17000 m3 niezbędnej w celu wspierania gospodarstw domowych i zakładów przemysłowych, produkcji żywności i ochrony środowiska[22]. Używając tej systematyki UN Global Compact wyliczył, że „w Polsce na jednego mieszkańca przypada rocznie 1800 m3 wody, podczas gdy średnia dla Europy wynosi 4500 m3 /rok”[23].Wracając jednak do Skandynawii, 27 kwietnia 2018 r. na Uniwersytecie w Halmstad w Szwecji odbyło się międzynarodowe seminarium pt. „Zwalczanie skutków suszy w regionie Morza Bałtyckiego – perspektywa polska”. Okazuje się bowiem, że południowa Szwecja boryka się od kilku lat z problemem malejących opadów atmosferycznych i niepełnej odnawialności zasobów wodnych, osiągających prawie 30%.[24] Europejski Trybunał Obrachunkowy w 2021 r. przygotował dokument pt. „Zrównoważone wykorzystanie zasobów wodnych w sektorze rolnictwa – zamiast promować bardziej efektywne korzystanie z wód, środki w ramach WPR najprawdopodobniej doprowadzą do wzrostu zużycia”[25]. Chociaż przywołany raport omawia stan 11 regionów w 10 krajach UE: Belgii, Bułgarii, Cyprze, Niemczech, Grecji, Hiszpanii (2 regiony), Francji, Węgrzech, Włoszech i Portugalii (i nie dotyczy Polski), porusza jednak kwestie ekonomiczne, które w sposób oczywisty będą wywierały wpływ na wszystkich Europejczyków, bo wszyscy na równi jesteśmy konsumentami.

Opierając się na przywołanych analiz Departamentu Handlu USA, Komisja Europejska stwierdziła, że „ekstremalne susze, które miały miejsce w Europie Zachodniej i Środkowej w latach 2018, 2019 i 2020, spowodowały znaczne szkody. […] Jeżeli dojdzie do globalnego ocieplenia o 3°C, susze będą pojawiać się dwukrotnie częściej, a roczne całkowite straty powodowane przez susze w Europie wzrosną do 40 mld EUR/rocznie”[26].Warto w tym miejscu spojrzeć szerzej na zagadnienie suszy. Z danych meteorologicznych wynika, że od ponad 20 lat na świecie obserwowana jest tendencja do stałego wzrostu  częstości pojawiania się zjawisk ekstremalnych, w tym długotrwałych i głębokich susz[27]. Podobnie jest w Polsce, bowiem z danych Państwowego Instytutu Geologicznego (PIG) wynika, że latach 1971 – 2012 dziewięć razy wystąpiła susza, były to lata:1982, 1983, 1992, 1993, 1994, 2000, 2003, 2006, 2011. Oznacza to, że na pewne działania mieliśmy już dostatecznie dużo czasu. Badacz zajmujący się tą problematyką powinien zadać sobie pytanie o jego efektywność jego (czasu) wykorzystania – i tu ocena nie wypada pomyślnie, gdyż dane, zaprezentowane na dzień 8 sierpnia 2018 r., czyli w apogeum „suszy stulecia”, wskazywały iż „poszkodowanych przez klęskę suszy zostało 135 tys. gospodarstw. Uszkodzenia upraw odnotowano na powierzchni 2,5 mln. hektarów, w tym ponad 223 tys. hektarów upraw zostało zniszczonych w ponad 70 procentach. Najbardziej ucierpiało woj. Wielkopolskie, gdzie susza wyrządziła szkody na powierzchni 586 tys. ha. Także najwięcej poszkodowanych gospodarstw było w woj. wielkopolskim (39 tys. gospodarstw), podlaskim (16 tys.) i zachodniopomorskim (14 tys.). Najmniej – w woj. mazowieckim, śląskim i kujawsko-pomorskim – łącznie, tylko lub aż, 1400 gospodarstw”[28]. Ponadto wieloletnie utrzymywanie się wyższych temperatur przyczyniło się do wydłużenia okresu wegetacyjnego w naszym kraju o 11 dni. Są to wnioski opracowane przez naukowców z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, i odnoszą się do lat 1971 – 2009[29], czyli okresu kompatybilnego z przywołanymi danymi PIG. Sytuacja ta jest szansą, ale i zagrożeniem. Łagodne zimy sprzyjają bowiem większej przeżywalności szkodników, zaś przesuwanie się stref roślinnych może powodować pojawianie się agrofagów oraz inwazyjnych gatunków obcych roślin na nowych terenach. Według raportów agend rządowych od kilku lat szczególnie niekorzystna sytuacja bilansu wodnego występuje w dorzeczu górnej i środkowej Wisły oraz w zlewni górnej i środkowej Warty. Dotyczy to głównie woj.: śląskiego, małopolskiego, świętokrzyskiego, podkarpackiego, łódzkiego, wielkopolskiego, mazowieckiego i lubelskiego[30]. Ten dość minorowy obraz skali i zasięgu suszy dopełnia informacja portalu „terazśrodowisko.pl” z 14 lipca 2020 r.: „o tym, że susza hydrologiczna nie wycofała się całkowicie świadczą niskie stany wód notowane na blisko 15 proc. wodowskazów. Susza hydrologiczna nieprzerwanie notowana jest na 52 rzekach, m.in.: Warcie, Narwi, Nerze, Parsęcie, Drwęcy, Biebrzy, Łupawie, Drawie, Pisie, Ełk, Inie, Łebie, Słupi, Redze, Wieprzy, Wierzycy, Białej Przemszy, Bystrzycy, Czarnej Nidzie, Kamiennej”[31]. Warto także wspomnieć, że pod koniec sierpnia 2015 r. Wisła w Warszawie miała poziom 26 cm i był to jak dotąd najniższy poziom wody. Rzeka odsłoniła wówczas szereg zabytków na co dzień pogrążonych pod wodą[32].

Trzeba jednak zauważyć, że mamy też do czynienia z latami nie odbiegającymi od wieloletniej normy. Według raportu Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej obszarowo uśredniona suma opadu atmosferycznego w 2021 r. w Polsce wyniosła 627,4 mm, co stanowiło blisko 103% normy określonej na podstawie pomiarów w latach 1991 – 2020. Miniony rok należy zaliczyć do lat normalnych[33]. Jak się wydaje tendencja przeniosła się  także na pierwszy kwartał 2022 roku, gdyż opady w lutym 2022 r. zawierały się w przedziale 70 – 270% normy wieloletniej (1991 – 2020)[34]. Utrzymanie się takiej wiosennej tendencji może mieć pozytywny wpływ na poziom produkcji płodów rolnych, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę galopujące ceny oraz brak dostępności nawozów i środków ochrony roślin, z którymi boryka się obecnie cała Europa. Temat ten był poddany analizie w materiale „Inflacja – skąd te czarne rekordy”[35] opublikowanym na łamach Forum Ekonomicznego.

Nawet pobieżna obserwacja sytuacji pogodowej za oknem wskazuje, że mamy od czynienia z nasilaniem się zjawisk przeciwstawnych – brak deszczu i ekstremalne opady. To dwa, równie tragiczne w skutkach oblicza zmian klimatu. Warto przywołać na pamięć fakt, że „ostatni tydzień czerwca 2020 r. był wyjątkowo deszczowy, zwłaszcza na południowym wschodzie i wschodzie kraju. W rejonie Jasła 27.06.2020 r. spadło ponad 1.000.000 litrów wody na 1 ha, [czyli 100 litów wody na 1 m2]. Niewiele mniej, bo ponad 800 000 l/ha spadło w rejonie Birczy (woj. podkarpackie)”[36]. Rekord wówczas padł w Łapanowie (woj. Małopolskie), gdzie w ciągu godziny spadło 1,5 mln litrów na 1 ha. Wobec takiej ilości wody nie sposób mówić o bezpiecznym jej odprowadzeniu, czy skanalizowaniu. Rozwiązaniem może okazać się mądre retencjonowanie deszczówki. W Polsce rzeki płynąc z południa na północ zbyt szybko odprowadzają spiętrzenie wód do Bałtyku, pomijając województwa centralne i zachodnie – dzielnice charakteryzujące się dobrymi glebami i wysoką kulturą uprawy. Okazuje się, że jako kraj retencjonujemy niewiele ponad 6,5% sumy opadów, a docelowo chcemy osiągnąć ten wskaźnik na poziomie 30%. Jako przykład tego typu działań podejmowanych regionalnie z myślą o całym kraju, można podać program „Sadzawka” – którego inicjatorem już roku 2016 był radny Sejmiku Województwa Małopolskiego Jacek Soska. Główną ideą tego programu, jak można przeczytać na oficjalnej stronie Sejmiku było „tworzenie małych zbiorników retencyjnych w gospodarstwach, co ma przyczynić się m.in. do wzmożenia bezpieczeństwa przeciwpowodziowego, a także stworzyć rezerwuar wody potrzebnej uprawom w czasie suszy”[37]. Jak zaznaczono w przywołanym materiale już wówczas – w 2016 r. dyskusja toczyła się od kilkunastu miesięcy. Pewnym rozwiązaniem nieprzewidywalności opadów są zbiorniki retencyjne. Warto przypomnieć, że w czerwcu 2020 r. oddano do użytku suchy zbiornik przeciwpowodziowy Racibórz Dolny. Jego zadaniem, prócz stworzenia bufora wodnego,  jest spowolnienie spływu Odry i „zabezpieczenie mieszkańców Śląska, Opolszczyzny i województwa dolnośląskiego na wypadek powodzi o rozmiarach takich jak w 1997 czy 2010 roku”[38].

W kontekście gwałtownych opadów sprowadza się powiedzenie embarras de richesse, bo kłopotem okazują się gwałtowne powodzie miejskie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w roku 2021 Kraków był trzykrotnie sparaliżowany „powodzią miejską”. Dla osób nie znających topografii królewskiego miasta tę klęskę żywiołową można zobrazować przykładem, że u podnóża góry Borkowskiej – wznoszącej się na wysokość 250 m n.p.m., czyli około 14 metrów wyżej niż pętla komunikacji MPK znajdująca się w Borku Falęckim,– wybuchały „gejzery studzienkowe” o wysokości około 1 metra. Całość skutków gwałtownych kilkugodzinnych opadów dopełnia informacja podana przez portal „polsatnews.pl”, który informował, że: „ponad tysiąc zgłoszeń związanych z intensywnymi opadami deszczu odebrali do tej pory strażacy w Krakowie i powiecie krakowskim. W dzielnicy Bieżanów rzeka Serafa przelała wał przeciwpowodziowy. Zalanych zostało kilka ulic i budynki”[39]. Takiego opadu nie jest w stanie wchłonąć żadne pole uprawne, nie mówiąc już o betonowej pustyni miejskiej. Już te nieliczne przykłady  pokazują dlaczego tak ważne są działania postulowane przez Wody Polskie i zalecające by na każdej działce było min. 30% powierzchni biologicznie czynnej, w tym co najmniej 15% glebowej retencji niezabetonowanej. Przedsiębiorcy, w tym także rolnicy, będą mogli korzystać z ulg i odpisów podatkowych na budowę instalacji do retencji wód opadowych[40]. Z danych Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wynika, że w ramach naboru do programu „Moja Woda” prowadzonego w 2020 r. wpłynęło „prawie 25 tysięcy wniosków na dofinansowanie przydomowych instalacji retencyjnych”[41]. Zainteresowanie tym programem potwierdza także fakt, że w ramach drugiej edycji w 2021r. złożono już 31 tys. wniosków, o czym informowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska[42].

Należy także zwrócić uwagę na jeszcze jeden poważny kłopot związany nie tylko z ilością wody w rzekach, co także jej temperaturą. Zmiany klimatu wpływają również na sektor energetyczny, czyli na układ nerwowy naszej cywilizacji. Mniejsze opady i podniesienie temperatury wody w rzekach oznaczają ograniczenia technologiczne w produkcji prądu. Warto przypomnieć, że roku 2015 w Polsce mieliśmy 20 stopień zasilania[43], zaś roku 2017 było nieco lepiej – bo 11 stopień zasilania[44] – to powinno stanowić ważny asumpt do działań. Chcąc budować siłownie atomowe w technologii SMR[45] – o czym pisałem w analizie „Energetyka i klimat w roku pandemii”[46], musimy poważnie zastanowić się nad lokalizacją, także w kontekście dostępu do wody.

Podsumowując tę część analizy warto przypomnieć, że będące skutkiem zmian klimatycznych wyższe temperatury i częstsze, bardziej ekstremalne zdarzenia pogodowe (w tym susze) skutkują większymi niedoborami wody słodkiej w UE[47]. Z prognoz wynika, że do 2030 r. deficyt wody prawdopodobnie pogłębi się na znacznym obszarze UE.

Ścieki

Aglomeracje rozrastają się niemal w postępie geometrycznym. Skala jest aż trudna do wyobrażenia, gdyż jak podał portal „budownictwo-polskie.pl” w 2016 r. w Tokio mieszkało 38.305.000[48] osób, to mniej więcej tyle co w całej Polsce. Wspomniany portal szacuje, że w 2030 r. mieszkańców stolicy Japonii będzie 37.190.000. Na mniejszą skalę, w tej samej perspektywie czasowej, widać to także w prognozach przygotowanych dla Polski. Wynika z nich, że na 21 głównych miast jedynie dwa miasta odnotują wzrost populacji, będą to: Rzeszów (+3%) i Warszawa (+1%). Liderami spadów będą Sosnowiec (-15%), Łódź, Katowice, Częstochowa, Zabrze (ex aequo-13%)[49]. Dane te wskazują na tendencję, którą można określić niechęcią do wielkich miast. Mieszkanie w mieście wiąże się również z zapotrzebowaniem na wodę i zagospodarowaniem ścieków. Portal „RMF 24” we wrześniu 2022 r. podał, że „w ciągu jednego dnia każdy Polak zużywa średnio 92 litry wody z sieci wodociągowej (to tzw. bezpośrednie zużycie wody). Wartość ta nie uwzględnia wody niezbędnej do produkcji żywności i przedmiotów, które kupujemy. Gdy weźmiemy ją pod uwagę, okazuje się, że tak naprawdę zużywamy nawet 40 razy więcej wody, czyli 3900 litów”[50]. Pozostając przy zużyciu bezpośrednim warto pomyśleć, czy te 92 litry to dużo, czy mało? Według portalu „aquapac.pl” każdy mieszkaniec Las Vegas marnuje prawie 900 litrów każdego dnia![51] Człowiek, podobnie jak cała przyroda, opiera się na bilansie wody. Im więcej wody zużywamy, tym więcej produkujemy ścieków. I dlatego gospodarka ściekami to tak ważny obszar każdej analizy urbanistycznej. Ponowne wykorzystanie oczyszczonych ścieków jest elementem gospodarki o obiegu zamkniętym. Według badania przeprowadzonego na zlecenie Komisji Europejskiej w 2015 r. w UE co roku wykorzystywano ponownie około 1,1 mld m³ ścieków (czyli ok. 0,5% wody słodkiej pozyskiwanej w UE w ciągu roku)[52]. W maju 2020 r. UE przyjęła rozporządzenie w sprawie ponownego wykorzystania ścieków do nawadniania w rolnictwie[53]. Przepisy zaczną obowiązywać w czerwcu 2023 r. Zgodnie z dokonaną przez Komisję oceną skutków rozporządzenie umożliwi ponowne wykorzystanie „ponad 50% całkowitej objętości wody pochodzącej z oczyszczalni ścieków w Europie i teoretycznie dostępnej do nawadniania i pozwoli uniknąć ponad 5% bezpośredniego poboru z wód powierzchniowych i podziemnych, a tym samym o ponad 5% zredukować ogólny deficyt wody. Ze środków WPR można finansować infrastrukturę oczyszczania ścieków z myślą o ponownym wykorzystaniu ścieków na potrzeby nawadniania[54]”. Pomimo licznych inwestycji w rozbudowę sieci oczyszczalni, poważnym kłopotem nadal pozostaje zrzucanie nieoczyszczonych ścieków do rzek. Według danych z roku 2012 „80% ścieków w krajach rozwijających się jest odprowadzana bez uzdatniania bezpośrednio do obszarów wodnych; przemysł wyrzuca około 300 – 400 mln. ton zanieczyszczonych odpadów do wody każdego roku”[55]. W tym kontekście przypomnieć warto, że osim lat wcześniej, w 2004 r., Komisja Europejska ogłosiła temat konsultacji społecznych. „Co sądzisz o wtórnym wykorzystaniu wody?”[56] Pomimo upływającego czasu – to prawie 18 lat – nadal większość oczyszczonych ścieków komunalnych trafia do rzek i jezior. Unijny potencjał w zakresie recyklingu wody ze ścieków jest jednak dużo wyższy, szacowany na sześć razy więcej, czyli na 6 mld. m3czyli tj. około 3% – tak wskazują najnowsze dane[57]. Jednak wynik ten nie jest imponujący, gdyż liderem pod tym względem są USA – w San Francisco, w nowych budynkach oszczędza się dzięki temu nawet 75% wody. Tymczasem zwiększenie wtórnego wykorzystania wody mogłoby pomóc w znalezieniu rozwiązania narastającego problemu niedoboru wody oraz skuteczniej przeciwdziałać suszom. Również pod względem ponownego wykorzystania wody w przemyśle USA należą do ścisłej czołówki, gdyż „każdy metr sześcienny wody wykorzystywany jest średnio co najmniej 20 razy. W Izraelu prawie 70% rocznie produkowanych ścieków jest oczyszczana i służy do nawadniania. W Rosji prawie połowa systemów zaopatrzenia w wodę w sektorze przemysłowym bazuje na recyklingu wody”[58]. Kraje te uchodzą za zasobne w złoża i potrafią docenić wartość wody, maksymalizując postęp technologii opartych o gospodarkę obiegu zamkniętego. Należy jednak pamiętać, że kłopotem jest także oszacowanie i minimalizacja rzeczywistych strat wody RLB (ang. Real Loss Basic). Według raportu EurEau średni poziom strat wody, wyznaczony na podstawie 27 państw zrzeszonych w UE, wyrażony wskaźnikiem RLB „wynosi 5,95 m3/km sieci, natomiast straty wyrażone w procentach stanowią aż 23%”[59]. W badaniach uczestniczyło 239 gmin z Polski, zaś w konkluzji raportu zawarto wskazanie, że stan infrastruktury w Polsce, można ocenić jako średni, co plasuje nas na poziomie Cypru i Szwecji. Jedynie Hiszpania, Irlandia, Norwegia i Rumunia posiadają infrastrukturę wodociągową charakteryzującą się wyższym poziomem strat wody. Wskazano także na korelację między staniem technicznym instalacji wodociągowej a wielkością strat.Stan infrastruktury należy uznać za jeden z kluczowych czynników strat, gdyż jak wskazali naukowcy z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, powołując się na niemieckie doświadczenia, „przecieki wody z zewnętrznej sieci wodociągowej do gruntu stanowią od 80 – 100% rzeczywistych strat wody”[60], przy czym czynniki techniczne sieci plasują się na pierwszych pięciu miejscach, ostatnim szóstym jest kradzież wody przez odbiorców. Widać zatem, jak wiele w zakresie oszczędności i racjonalności wykorzystania wody znajduje się w obszarze nakładów na utrzymanie i modernizację infrastruktury. Bez tych kosztownych działań ponoszonych przez jednostki samorządu terytorialnego i ich związki, koszty 1m3 będą nieustannie rosły.

Rolnictwo. Nawadnianie i marnotrawstwo żywności

Śledząc literaturę i doniesienia medialne, można łatwo zauważyć, że klimatolodzy nie mają wątpliwości, co do zmian klimatu, choć trwa ożywiona dyskusja, w jakiej mierze jest to powodowane działalnością człowieka[61], to jednak należy uznać, że cały sektor rolniczy musi liczyć się z koniecznymi i głębokimi zmianami w sposobach uprawy roślin, modyfikacjami agrotechniki oraz nowym podejściem do doboru uprawianych gatunków i odmian roślin, a nawet dyslokacją produkcji. Przyszłością może okazać się rozwój rolnictwa precyzyjnego oraz ekologicznego. Od lat na uczelniach przyrodniczych prowadzone są badania potwierdzające, że nowoczesne rolnictwo może funkcjonować w symbiozie z założeniami ochrony środowiska, tylko wówczas, gdy jest rolnictwem zrównoważonym. Widać zatem konieczność opracowywania planów działania na rzecz rozwoju europejskiego rolnictwa 4.0., którego elementem może być również rolnictwo ekologiczne. W tym obszarze warto podkreślić, że „jednym z walorów trwałych użytków zielonych jest ich działanie przeciwerozyjne oraz stabilizacja warunków glebowych”[62], co wywiera duży wpływ na ograniczenie zanieczyszczenie cieków wodnych środkami chemicznymi używanymi w rolnictwie oraz ogranicza erozję. Szacuje się, że w Unii w 2017 roku (czyli przedpandemicznym) było około 200 tys. gospodarstw ekologicznych uprawiających blisko 12 mln ha ziemi. W Polsce, według danych resortu rolnictwa, w latach 2003 – 2013 liczba gospodarstw ekologicznych zwiększyła się 11-krotnie (z 2300 do prawie 27 tys.). Niestety z czasem ta aktywność spadła i w 2017 roku działalność w zakresie rolnictwa ekologicznego prowadziło już tylko 21 tys. podmiotów[63]. Spadek ten w największym stopniu dotknął Małopolskę, gdzie jeszcze w 2010 roku było 2156 ekologicznych gospodarstw, a pod koniec grudnia 2017, działało zaledwie 934. Regres odnotowano we wszystkich regionach – największy – poza Małopolską – w województwach: podkarpackim, świętokrzyskim, dolnośląskim i zachodniopomorskim[64]. Zatem problem ten dotyczy aż trzech województw południowej Polski. Jest to o tyle zadziwiające, że w krajach Starej Unii, a nawet w Rosji, rolnictwo i przetwórstwo ekologiczne rozwija się bardzo dynamicznie. Jak się wydaje polskie kłopoty w rozwoju branży mogą wynikać m.in. z ceny tego typu żywności. Z informacji przedstawionych przez NIK w 2020 roku, czyli przed pandemią i wojną na Ukrainie, wynika, że Polacy rocznie wydawali na ekologiczne produkty równowartość 4 euro na osobę. Niemcy – powyżej 100 euro[65]. Co więcej, z danych opracowanych na SGGW dowiadujemy się, iż w 2020 r. ponad 50% żywności ekologicznej w Polsce pochodziła z importu[66]. Wśród barier dla rozwoju tej branży wskazywane były i są: brak spójnych przepisów o sprzedaży bezpośredniej, zmienność przepisów – od 2014 r. listopada do 2018 r. nowelizowano je 7 razy, w dodatku bez analizy rynku zmieniane były przepisy dotyczące trybu i zasad udzielania pomocy producentom żywności ekologicznej[67].

Powracając jednak do wody użytkowanej w rolnictwie, od początku XXI wieku coraz silniej uwidacznia się korelacja między poziomem rozwoju przemysłu rolniczego (gospodarka oparta na zasobach[68], rolnictwo precyzyjne[69], rolnictwo 4,0[70]), a zużyciem wody. W 2009 r. szacowano, że „rolnictwo stanowi około 70% całkowitego poboru wody słodkiej w skali globalnej oraz 90% w większości najsłabiej rozwiniętych państw”[71]. Stan ten znalazł potwierdzenie w opublikowanym w 2020 r. sprawozdaniu Europejskiej Agencji Środowiska (EEA)[72], która wskazała, że rolnictwo odpowiada za 24% poboru wody w UE: „W ciągu ostatnich 30 lat zaobserwowano pewne postępy w zmniejszeniu presji na zasoby, co udało się osiągnąć dzięki przyrostom efektywności w wykorzystywaniu zasobów. Korzystanie z wód w rolnictwie zmniejszyło się na szczeblu UE o 28% od 1990 r., a równocześnie nadmiar azotu spadł o 10%, zaś stężenie azotanów w rzekach – o 20% od 2000 r. Jednakże w drugiej dekadzie XXI wieku poczyniono jedynie znikome postępy, a presja rolnictwa na zasoby wody utrzymuje się na poziomach niepozwalających na zrównoważoną gospodarkę. W 2015 r. państwa członkowskie przekazały Komisji informacje na temat odsetka części wód znajdujących się pod dużą presją ze względu na pobór do celów rolniczych”[73]. Z retencją wody w rolnictwie oraz stosowaniem rolnictwa 4.0 – któremu warto poświęcić osobny artykuł – wiąże się zjawisko zanieczyszczania wód pozostałościami nawozów mineralnych, obornika i innych substratów organicznych. Jak się wydaje wysokie ceny wymuszą na rolnikach bardziej racjonalną politykę nawozową, lecz jak pogodzić ze sobą ograniczenie chemizacji z presją na wzrost ilości produkowanej żywności? Jak podał „obserwatorfinansowy.pl”: „każdego roku do oceanów trafia ok. 10 mln ton antropogenicznego azotu, co prowadzi do eutrofizacji, a w konsekwencji do występowania martwych stref przybrzeżnych”[74]. Przy czym, jak wynika z szacunków ONZ straty społeczno-gospodarcze spowodowane niedotlenieniem oceanów to 200 – 800 mld dolarów rocznie[75]. Stan ten wpływa także na wymieranie Prochlorococcus, będącym najmniejszym organizmem fotosyntetycznym na Ziemi. Bakteria ta, według danych podanych przez portal „gospdoarkamorska.pl”„wytwarza do 20% tlenu w całej naszej biosferze. To wyższy odsetek niż wszystkie tropikalne lasy deszczowe na lądzie łącznie”[76]. Lecz nie same odpady rolnicze niszczą ekosystem oceanów. Drugą plagą jest plastik „szacuje się, że każdego roku do mórz i oceanów trafia od 4,8 mln do 12,7 mln ton plastiku, w znacznej części z miejsc, gdzie śmieci zostają beztrosko wyrzucone na ziemię lub do rzeki, a rzekami trafiają do mórz i oceanów”[77] – taką informację podał portal „organic24.pl”.

Produkujemy wykorzystując wodę, lecz co robimy z jedzeniem? Jesteśmy u progu nowego sezonu i wydawać się może, że rozwój technologii oddalił od nas widmo strachu związanego z nieco zapomnianym już terminem „przednówek”. Czyżby? Okazuje się że optymizm był chyba przedwczesny. Nie znając jeszcze skutków wojny, z opublikowanego 15 lipca 2019 roku raportu ONZ zatytułowanego „Stan bezpieczeństwa żywnościowego i wyżywienia na świecie” wynika, że w 2018 roku głód dotknął prawie 822 mln ludzi, czyli więcej o blisko 12 mln niż w 2017 roku, natomiast portal „worldmeters.info”, wskazywał, że na dzień 29 września 2020 roku osób niedożywionych było 846 mln, czyli o 24 miliony więcej niż w dwa lata temu, zaś na dzień 5 maja 2022 r. osób niedożywionych było 860 mln, czyli o 14 mln więcej niż niecałe dwa lata wcześniej . A dziennie z głodu umierało w 2020 około 15 tys. osób[78], zaś w 2022 roku było to już 29 tys. osób[79], czyli co minutę umiera z głodu 20 osób. Co więcej, 16 lipca 2019 r. na należącym do  ONZ portalu Twitter zamieszczony został następujący wpis: „jedna na dziesięć osób kładzie się spać głodna każdej nocy[80]”. Jednak na drugim biegunie tego problemu znajduje się marnotrawstwo żywności. W skali świata, według FAO, rocznie marnowane jest 1,3 mld ton żywności nadającej się do jedzenia, czyli 1/3 całej produkcji. Obniżenie o połowę skali marnotrawstwa żywności do 2030 r. znalazło się na liście 17 najważniejszych celów rozwojowych ONZ, zawartych w dokumencie pt. „Agenda na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju – 2030”.[81] Jak przedstawił na Forum Ekonomicznym w Karpaczu minister Ardanowski „20% żywności jest niszczone już na polu, bo nie spełnia „kryterium ładnego wyglądu”, narzucanego przez sieci handlowe. Całościowo w skali kraju marnujemy 30% żywności”[82]. Ponadto skład chemiczny roślin jest gorszy niż 50 lat temu. Fundacja dra Rata potwierdza, że skład odżywczy roślin pogorszył się. Kupujemy oczyma, zatem produkt jest ładny, tymczasem wartość odżywcza roślin jest mniejsza. Jak można przeczytać w analizie „Odpady – wyzwanie, czy czysty zysk”[83] opublikowanej na łamach newslettera Forum Ekonomicznego „marnotrawstwo to nie jest jakiś abstrakcyjny problem. W Polsce w każdej sekundzie do kosza trafia 150 kg żywności[84], czyli rocznie marnujemy prawie 5 mln ton (4.840.946 kg) żywności. Gdy prześledzimy etapy procesu produkcji i dystrybucji żywności przekonamy się, że produkcja podstawowa (rolnicza) odpowiada za ok. 15%, strat. Tyle samo strat generuje przetwórstwo – ok. 15 proc., transport i magazynowanie – to mniej niż 1%, handel to straty na poziomie ok. 7%, gastronomia niewiele powyżej 1%. Najwięcej żywności marnują konsumenci, aż 60% wyrzucanego jedzenia pochodzi z gospodarstw domowych. Jak widać, dzięki nauce – w tym logistyce i opracowanym technologiom przechowywania – straty żywności są tam najmniejsze. Jednak te 60% żywności marnowanej w naszych domach powinno zatrważać, szczególnie gdy uświadomimy sobie fakt, że w naszym kraju w 2021 r. aż 2 miliony Polaków żyło w skrajnej nędzy[85]. W tym kontekście slogan reklamowy „kupuj więcej”[86] brzmi wręcz niestosownie.

Zobacz również:

Wydaje się, że remedium na niewłaściwy rozkład opadów w ciągu roku może okazać się nawadnianie. W 2016 r. tę technikę stosowano na ok. „6% użytków rolnych w UE. Woda pitna dla zwierząt stanowi jedynie małą część wody wykorzystywanej w rolnictwie.”[87] W tym miejscu, warto jednak przywołać słowa Małego Księcia: „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Naukowcy i praktycy muszą wspólnie odpowiedzieć na pytanie jak racjonalnie wykorzystać podziemne, a zatem niewidoczne zasoby wody. Ich eksploatacja zaspokaja w ok. 70% potrzeby bytowe mieszkańców. Chociaż zasoby poniżej 50 metrów nie są obecnie zagrożone, to nie to oznacza, że mogą być poddane rabunkowej gospodarce. Znaczące doświadczenia w tym zakresie wypracowano w pustynnej Kalifornii, która to jest odpowiedziana za „9% poboru wody w Stanach Zjednoczonych, głównie do nawadniania pól”[88]. Podobne pomysły wdrażały Zjednoczone Emiraty Arabskie, chcąc poprzez nawodnienie pustyni uzyskać większe wskaźniki produkcji rolnej. W samym Dubaju roczne zużycie wody wynosi „3,36 mln m3, co oznacza, że zasoby wód podziemnych wyczerpią się za 20 do 40 lat”[89]. Trzeba pamiętać, że woda kopalna jest zasobem nieodnawialnym.

Optymizmem może napawać fakt, że w czasie trwającego w dniach 3 – 14 grudnia 2018 r. Szczytu COP24 tak wiele miejsce poświęcono zagadnieniom wypracowania modelu funkcjonowania nowoczesnego rolnictwa wobec zmian klimatu. W pewnej mierze było to wypełnienie działań zainicjowanych podczas COP23, który odbywał się w 2017 roku w Bonn (Niemcy).

Europa mając świadomość wyczerpywania się tanich zasobów wody, wprowadza szereg norm regulujących gospodarkę wodną. „W 2000 r. na mocy ramowej dyrektywy wodnej do unijnej polityki wprowadzono pojęcie ilości wód. W dyrektywie tej również ustanowiono ambitny cel osiągnięcia „dobrego” stanu ilościowego dla wszystkich części wód podziemnych najpóźniej do 2027 r. Oznacza to, że pobór wody nie powinien powodować obniżenia poziomu wód podziemnych do stopnia skutkującego pogorszeniem stanu wody lub niespełnieniem celu, jakim jest osiągnięcie dobrego stanu wód podziemnych. W większości państw członkowskich sytuacja poprawiła się, jednak w 2015 r. stan ilościowy ok. 9% wód podziemnych w UE oceniono jako „zły”. Komisja oceniła, że ramowa dyrektywa wodna zasadniczo spełnia swoje zadanie, ale też odnotowała istotne opóźnienia w realizacji celów”[90].

Ostatnim elementem, który warto przywołać, mówiąc o wodzie, jest jej nielegalny pobór. W wielu przypadkach jest to konieczność wpływająca na opłacalność produkcji rolnej, lecz nader często staje się to elementem fanaberii osobistej lub grupowej. Dość wspomnieć, że w Dubaju zdecydowano się na zasianie trawnika nawadnianego całą dobę[91], nie mówiąc już o stoku narciarskim[92]. W 2015 r. OECD zestawiła informacje, zgodnie z którymi na Cyprze istniało 50 tys. nielegalnych odwiertów. W Hiszpanii liczba bezprawnie zbudowanych studni wyniosła ponad 500 tys.[93], a według Światowego Funduszu na rzecz Przyrody (WWF) najwięcej było ich zlokalizowanych w regionach Kastylia-La Mancha oraz Andaluzja[94]. Jednak problem ten dotyczy także Węgier, gdzie szacuje się, że bez zezwolenia wykorzystuje się prawie 100 mln m³ wody rocznie, co stanowi 12% zarejestrowanego poboru wody[95]. Niestety nie udało się odszukać na jaką skalę zjawisko to występuje w Polsce, co absolutnie nie oznacza, że go nie ma.

Niniejsza analiza powinna stanowić asumpt do dyskusji oraz podejmowania działań przez każdego z nas, zmierzających do racjonalnego wykorzystania względnie taniej jeszcze wody. Jeśli wierzyć kasandrycznym analizom ONZ przywołanym przez portal „biznesaletr.pl”:„do 2050 roku nawet 5 miliardów ludzi może doświadczyć niedoborów wody”[96]. Oczywiście technologia odsalania wody morskiej jest znana i dostępna, ale pozostaje postawić pytanie, skąd wziąć prąd konieczny odwróconej osmozy i czy będzie nas stać na łyk takiej wody. Zachęcam, jak zawsze, do samodzielnego wyciągania wniosków.

Autor składa podziękowania na ręce prof. Józefa Bieńka (URK) za okazaną pomoc.


Skip to content